wtorek, 23 września 2014

I - W CZWÓRCE

Skubię widelcem groszek już któryś raz, jest cały podziurawiony. Dopiero gdy jest już tak zadzióbany, że rozrywa się, orientuje się, że wszyscy na mnie patrzą.

-Jo, przestań. Zachowuj się.

Mama patrzy na mnie wrogo z drugiego końca stołu, tata z naprzeciwka a brat z boku. Zawsze czując na sobie czyjeś spojrzenia zamykam się w swoim umyśle i udaję że jestem sama- ja i mój groszek.

-Nie wybiorą cię. -Szepcze do mnie brat z boku wyrywając mnie z przemyśleń

-Skąd wiesz? Łatwo ci mówić.

-Ja też biorę udział w dożynkach. Poza tym gorzej z nim. -Wskazuje podbródkiem na naszego najmłodszego brata.

-Idę o zakład, że ty zachowywałeś się tak samo w pierwszy rok.

-Ty zachowujesz się tak samo już czwarty rok.

-Jestem dziewczyną.

-Jo, skończyłaś jeść? -Przerywa nam dyskusje mama.

-Tak. -Podnoszę się z miejsca i zostawiając wszystko na stole podchodzę do Mike'a, któremu łzy znowu napływają do oczu. Łapię go za ramię, ale lekko i na pewno go to nie bolało. -Chodź.

-Ja też skończyłem. - Peter wstaje z miejsca i rodzice zostają przy stole sami.

Idę na piętro domu nadal trzymając Mike'a za ramię. Kieruję się do jego pokoju, słyszę, że Peter idzie za nami.

Siadam ciężko na łóżku i pokazuje Mike'owi gestem, żeby zrobił to samo.

-Posłuchaj, masz dopiero 12 lat, nie wybiorą cię. Nie lubią jak się wybiera małe dzieci. Okej?

Peter przykuca obok Mike'a i kładzie dłoń na jego kolano.

-A jak coś, to zgłoszę się na ochotnika.

Nie poprawia tym Mike'owi nastroju. Młodszy brat już od tygodnia nie wydusił z siebie ani słowa.

-To jak, idziemy na wieczorny spacer? -Pytam z nadzieją.

Mike uwielbia nasze nocne spacery, na których trójka rodzeństwa może powiedzieć sobie wszystko. Też je lubię.

Mike uśmiecha się tak słabo, że ani mi się śni wierzyć w szczerość tego uśmiechu.

Wychodzimy z domu, tłumaczę rodzicom dlaczego idziemy już teraz, zazwyczaj wychodzimy około godzinę po kolacji.

Przechodzimy ulicami czwartego dystryktu witając się ze znajomymi wracających do domu z pracy lub od znajomych. Nie zamieniamy ze sobą ani jednego słowa. Wszyscy są zmartwieni, nie trudno wiedzieć dlaczego. Jutro dożynki, podczas których ich dzieci mogą zostać wysłane na arenę, na której prawdopodobnie zginą.

Otwieram oczy, zaczynam wmawiać sobie, że dzisiejszy dzień jest normalnym dniem, w którym idę do szkoły z braćmi. Ale jest inaczej. Wstaję z łóżka i wsuwam na szczupłe stopy kapcie. Od sporego remontu w naszym domu Mike ma własny pokój, ja także. Roezice zgodzili się przemalować go na chłodny róż, dzięki czemu stał się moim królestwem.

Pocieram pięścią oczy, a potem wychodzę z pokoju. Moja sypialnia jako jedyna jest na parterze, więc szybko dochodzę do kuchni, gdzie zebrali się już moi rodzice i Peter. Nie zauważają mnie, gdy staję w progu kuchni, więc przypominam sobie o moich siostrzanych obowiązkach pocieszycielki.

Cicho wycofuję się z kuchnini powoli wspinam się na szczyt schodów. Otwieram drzwi do pokoju Mike'a, widzę brata szlochającego na skraju łóżka. Od razu podskakuję do niego i siadam obok niego na łóżku.

-Błagam, nie płacz. Wszystko jest w porządku. Jest jakieś... 0,01 procent na to, że Cię wybiorą. To naprawde mało, prawie nic. Pójdziemy tam tylko na chwilę, i wszystko się skończy.

Mike nie odzywa się, ale wiem, co o tym myśli. To samo co ja. To nigdy się nie skończy. Do osiemnastego roku życia będziemy bać się o siebie, a po kilku latach o swoje dzieci.

Ubrana w błękitną sukienkę z dżetami przy dekolcie i lekkimi falbanami i marszczeniami w pasie siadam na schodach przed domem w oczekiwaniu na rodzinę. Mike i Peter wychodzą razem, oprócz tego, że są do siebie podobni jak to bracia, są prawie identycznie ubrani.

Gdy mama i tata wychodzą z domu, idziemy na główny rynek dystryktu czwartego, na którym od wczoraj ludzie z Kapitolu rozstawiają swoje szpargały, kamery i inne pierdoły. Rodzice zostają z tyłu, a potem także moi bracia, którzy idą do przypisanych sektorów. Idę do grupy piętnastolatek po prawej stronie placu. Witam się pokolei z kojejnymi znajomymi. Niektórzy płaczą- jak Mike. Niektórzy zachowują się jak typowi zawodowcy, jakimi jesteśmy mieszkając w czwórce. Cieszą się i brykają z radości.

Na scenę na środku rynku wchodzi Kapitolińska kobieta z różowym afro. Widzę ją co roku i co raz to obrzydza mnie bardziej. Pezedstawia się jako Anna, potem pokazuje film o wojnie, przemawia burmistrz, bla, bla, bla. Na czas nudnych przemówień 'zamykam się w sobie' i zasłaniam twarz brązowymi lokami. Rozmyślam o wielu nieistotnych rzeczach i nawet przymykam oczy, aby nie przypominać sobie, gdzie teraz stoję.

W końcu Anna podchodzi do kuli z nazwiskami dziewczyn. W głowie mówię sobie swoje imię, zastanawiam się, jak by brzmiało z jej ust, nie chce wiedzieć. Nie chcę.

Kobieta wyciąga kartkę i podchodząc do mównicy otwiera ją . Stojac przed mikrofonem lekko mruży oczy, aby przeczytać napis na papierze.

-Jodelle Ferland.

Nie wierzę w jej słowa. Nie. Niemożliwe. Rozglądam się zza kotary włosów, która nadal mnie otacza. Wszystkie twarze są zwrócone w moja stronę. Co ja mam robić?

---

Cześć;)

Przepraszam, że tyle czasu musieliście czekać na pierwszy rozdział. Nie miałam motywacji, aby go napisać i zabierałam się do tego od paru dni, kolejny postaram się wrzucić jak najszybciej. Ale wiadomo, jal to jest, szkoła itp.

To chyba na tyle, pozdrawiam i...

Do kolejnego rozdziału.

CZYTASZ = KOMENTUJESZ. Błagam <
 

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział, podobnie jak poprzedni :) No tak, 65 Głodowe Igrzyska i Finnick :) Jestem tylko ciekawa, czy to on wygra, czy też postanowisz go uśmiercić.
    Przepraszam, że tak krótko, następny komentarz będzie dłuższy :)
    Pozdrawiam i życzę weny ;)
    Maddy

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz u mnie plusa za Finnicka :D
    Dobra lecę dalej, wypowiem się pod kolejnym :D

    OdpowiedzUsuń