sobota, 4 października 2014

III - WITAMY W KAPITOLU



Przepychamy się przez tłum Kapitolińczyków, którzy koniecznie chcę nas zobaczyć. W końcu dostajemy się do ogromnego białego budynku. Anna informuje nas, że to ośrodek szkoleniowy. Udajemy się krętymi korytarzami w dół, gdzie jesteśmy rozdzielani. Trafiam do pokoju z białymi ścianami, oraz jedynie obracanym fotelem.

Za mną staje kobieta z różowymi włosami spiętymi w kok.

-Gratulacje, moja droga. -Uśmiecha się. -Jestem Thilia.

-Jakie gratulacje?

-Że zostałaś wylosowana. Nieważne. Chodź, musimy cię upiększyć. -Wskazuje dłonią fotel.

-Co dokładnie zrobisz? -Unoszę jedną brew i posłusznie siadam na fotel.

-Tylko się odpręż, resztę zostaw mnie. -Uśmiecha się szerzej odsłaniając śnieżno białe zęby.

Posłusznie zamykam oczy, i staram się nie myśleć o tym, gdzie jestem. Thilia polewa wodą moje włosy, a potem dokładnie je szoruje. A gdybym wymyśliła coś w rodzaju buntu? Gdyby Jo Ferdman pozostała w dystrykcie czwartym -w swoim domu na zawsze, niezależnie, czy wygram czy nie? Zmiana osobowości- tego właśnie mi trzeba. Ale co takiego mogę w sobie zmienić?

-Może pomaluję ci włosy, żeby je odświeżyć, co?

Już mam odmówić, ale zdaję sobie sprawę, że to nie jest zły pomysł- Thilia właśnie podstawiła mi to, co próbuję znaleźć pod nos.

-Doskonały pomysł. A jaki kolor proponujesz?

-Może granat z czarnymi pasemkami?

Uświadamiam sobie, że Thilia zaprogramowana na tryb-Kapitol nie pomoże mi w podjęciu takiej decyzji. Chcę się zmienić, ale nie całościowo.

-A może rudy?

Otwieram oczy i widzę, że Thilia patrzy na mnie, jakbym ją obraziła, i to niejednokrotnie.

-Hm, skoro tak chcesz.

Z palety kolorów, którą dała mi Thilia wybieram najjaśniejszy i najjaskrawsze pomarańcz, jaki znajduję. Moja stylistka maluje mi włosy jakąś nowoczesną i praktyczną techniką- mówi mi o niej podczas malowania.

-Skończyłam, Jo. Teraz idź tam -Wskazuje drzwi naprzeciwko mojego fotela. -Spotkasz się z stylistą, Ray'em. Przygotowaliśmy dla ciebie...

-Jodelle -Poprawiam ją. - Do zobaczenia.

Zostawiam Thilię ze zmieszanym wyrazem twarzy i kieruję się we wskazaną stronę. Pokój jest podobny do poprzedniego, tylko jest nieco większy. W rogu przy stoliku ze złotym materiałem stoi młody mężczyzna i spogląda na mnie z poważnym wyrazem twarzy drapiąc się po brodzie.

-Cześć, jestem Ray. A ty musisz być Jodelle.

-Tak, zgadza się. -Podchodzę do stolika i widzę, że złoty materiał to sukienka. -Czy to dla mnie?

-Tak. -Uśmiecha się lekko -Jak wiesz, na paradę trybutów zawodnicy zakładają stroje charakterystyczne dla swojego dystryktu- Unosi do góry sukienkę, i teraz widzę ją w całości.

Nie powiem, spodziewałam się, że będzie gorsza i brzydsza- o dziwo wygląda całkiem znośnie. Sukienka zamiast rękawów ma ramiączka, i cała jest pokryta "łuskami" które widać tylko z bliska. W pasie umieszczono pasek z drobnej siateczki, taki sam jak na falbanach przy kolanach.

-Czy ty nie byłaś brunetką?

-Wymyśliłam sobie zmianę stylu.

-W jakim celu? -Pyta Ray poprawiając kilka rzeczy w sukience, gdzieniegdzie wkładając drobne złote kuleczki, które znikają pod materiałem. Zastanawiam się, po co je umieszcza.

-Na znak tego, że Jo została w swoim dystrykcie, w swoim domu, tylko ja tu przyjechałam. -Mówię, a gdy Ray wydaje się nie wiedzieć o co chodzi dodaję: -symbolicznie.

Mężczyzna kiwa głową i dalej szpera coś przy sukience, tym razem przy pasku z siatki.

-Nasz dystrykt specjalizuje się między innymi w rybołówstwie -mówię. -W takim razie dlaczego moja sukienka wygląda jak sukienka z rybich łusek?

-Hm, co rok zakładacie takie sukienki.

-To dlaczego tego nie zmienisz?

Tym pytaniem zwalam Raya z pantykału . Kompletnie nie ma pojęcia, co powiedzieć, tylko wręcza mi sukienkę i kwadratowy karton ze złotymi butami.

-Przebierz się.

-Jo, co z twoimi włosami? - Pyta mnie Finnick z drugiego końca korytarza.

Jest ubrany w złoty garnitur z elementami siatki, tak jak ja. Mam ochotę roześmiać mu się w twarz, ale daruję sobie.

-Może potem ci to wyjaśnię? A w ogóle mów do mnie Jodelle.

-O co chodzi z tym wszystkim?

-No dobra. -Rozglądam się. Jesteśmy na korytarzu sami. - Wymyśliłam coś w stylu wielkiej zmiany. Zdrobnienie Jo wymyślił Peter, mój brat. Więc zdecydowałam, że Jo została w czwórce w swoim domu. A Anna wywołując mnie użyła mojego pełnego imienia, Jodelle.

Nie wiem, czy jest to takie skomplikowane, czy po prostu faceci tego nie rozumieją.

-Są w życiu chwile, w których trzeba zaryzykować i dać ponieść się szaleństwu. -Uśmiecham się.

Na szczęście w korytarzu pojawia się Mags.

-Dzieci, chodźcie, już czas wsiadać na rydwany.

Wymieniam z Mags kilka słów, kiedy dwa czarne konie niespodziewanie ruszają i ciągną mnie i Finnicka w rydwanie.

-Uśmiech! -Słyszę oddalający się krzyk Anny.

Rozbrzmiewa hymn Panem, a my pojawiamy się w ogromnej sali, po bokach na trybunach siedzi chyba z milion Kapitolińczyków, przez co trybuny lśnią na tyle samo różnych kolorów. Ludzie krzyczą i paradują na widok dwunastu rydwanów z trybutami tegorocznych igrzysk- Wreszcie mogą ich zobaczyć wszystkich razem. Macham do publiczności, a nawet wysyłam całusy. Kapitolińczycy rzucają na drogę kwiaty, kiedy konie robią koło na końcu trasy oraz zatrzymują się. Teraz mierzę wzrokiem innych trybutów, zawodowców i mój wzrok zatrzymuje się Na Amber Colle z dwunastki. To ją pamiętam z telewizji.

Publika wykrzykuje imiona trybutów- co raz wyłapuję "Mary" albo "Garret" gdzieś w tłumie, a po pewnym czasie słyszę grupkę ludzi wykrzykujących moje imię. Momentalnie odwracam się do nich, a oni unoszą w górę ręce i piszczą głośno. Wydaje mi się, że każde imię wykrzyknięto chociaż raz. Robi mi się lekko, jak widzę, jak ludzie obsypują mnie kwiatkami. Pojawia się we mnie promyk nadziei- że zdobędę sponsorów i wygram życie na arenie.

Do mównicy podchodzi prezydent Snow i wita zebranych- na sześćdziesiątych piątych głodowych igrzyskach.

---

Oto kolejny rozdział, nawet przyjemnie mi się go pisało. Pojawił się szybko, bo jak już pisałam dzisiaj i jutro nie będzie mnie w szkole.

Czytasz=Komentujesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz