poniedziałek, 17 listopada 2014

VIII - ARENA

-Jodelle, wstawaj. Spóźnisz się na śniadanie...

    Najgorsze jest zdecydowanie to, że przez chwilę po przebudzeniu miałam nawet wrażenie ,że wszystko jest jak dawniej... Wiem, że powinnam wstać z łóżka i zaakceptować to w co jestem zagrzebana. Natomiast niestety ciągle gram w tą grę z dzieciństwa, w której podłoga jest lawą ,więc oczywiste powinno być, że nie mogę wyjść z łóżka.

   Ubieram się w t-shirt i jeansy. Na arenę i tak zostanę przygotowana później. Idę wolnymi krokami do jadalni na naszym piętrze i siadam przy stole gdzie wszyscy się już zebrali. Nakładam sobie na talerz więcej niż nakładałam sobie każdego innego poranka. Oprócz dwóch tostów i rogalika z zapiekanym serem jem jeszcze miseczkę sałatki z makaronem i kurczakiem i piję dużo wody. Finnick także je trochę więcej i namawiam go na odrobinę tej sałatki, bo jest na prawdę smaczna. Rozmową z Mags staram się rozluźnić, ale zaraz Anna ze smutnym (i co mnie uszczęśliwiło, wielce nieszczerym) uśmiechem oznajmia, że czas już wybrać się do poduszkowca, który zawiezie nas do pokoi pod areną gdzie spotkamy się ze stylistami. Super.

   Nie da się słowami opisać strachu który mi towarzyszył podczas podróży poduszkowcem nie mówiąc już o tym, że połowa trybutów przyglądała mi się jakbym już była pożywieniem, a oni głodnymi zwierzętami. Z czego byłam zadowolona najbardziej- zawodowcy przyglądali mi się nie ze złością czy nienawiścią, ale z naturalnością. Podobnie jak Amber i Finnick.

   Kiedy kobieta w białym fartuchu "wszczepiała" mi w ramię lokalizator cały czas myślałam o arenie- analizowałam wyglądy areny z poprzednich lat i wyobrażałam sobie siebie na każdej- pięćdziesiąte igrzyska głodowe- łąka z pięknymi (trującymi) kwiatami i wybuchający wulkan. Czterdzieste drugie igrzyska głodowe- wysokie, strome góry tylko jednym jeziorem na samym środku areny i tak dalej, aż ie wyprowadzono nas z poduszkowca.

-Jo Ferdman. -wita mnie Ray i rozkłada ramiona w które natychmiast wpadam. Zatapiam twarz w jego ciepłej, grubej bluzie. Olewam fakt, że nazwał mnie Jo chociaż doskonale wiedział że tego nie lubię- sprawdza mnie.- mam dla ciebie strój na arenę...

   Natychmiast robię się poważna- muszę, muszę go zobaczyć jak najszybciej i przekonać się co niesie dla mnie arena, tylko nie wiem po co- i tak tego nie zmienię.

   Ray wyjmuje z szafy mój strój- najpierw podaje mi bieliznę, potem granatowy t-shirt, szara bluza bez zamka i (dość grube, ponieważ z gładkim "futerkiem" po wewnętrznej stronie) czarne spodnie. Gdy zakładam to , podaje mi buty- brązowe, sznurowane, grube, skórzane ięgające trochę ponad kostkę buty. Na końcu kurtka- bardzo cieńka, ale jak informuje mnie Ray : zatrzymująca ciepłe powietrze w środku. Wow, ekstra.

   Ray proponuje mi coś do jedzenia, ale odmawiam i piję  szklankę wody, bo wiem, że będzie mi potrzebna.

   Czekanie- zawsze było dla mnie najgorszą formą spędzenia czasu. Czekanie na lato które ubóstwiałam,  czekanie aż rodzice wrócą do domu, czekanie na wigilię czy urodziny. Nigdy nie myślałam że jest coś gorszego niż czekanie na własne urodziny! Kiedy kobiecy głos informuje
, że zostało mi pół minuty, przechodzi przeze mnie wstrząs, i tak co dziesięć sekund... aż cylinder zaczyna piąć się do góry...

   Przymykam oczy, kiedy promienie słoneczne wpadają prosto do cylindra, ale zaraz je otwieram. Oprócz (od wejścia do pociągu Capitol-Carrige bez przerwy towarzyszącego mi) strachu odczówam coś nowego- zimno. Chłód ciągnący od puszystego śniegu leżącego przy naszych platformach i rogu obfitości aż po wielkie, wysokie i potężne lasy kilkaset metrów od rogu. Podczas odliczania do startu przychodzą mi do głowy pierwsze minusy areny: co pierwsze i najważniejsze łatwo będzie zamienić się w mrożonkę. Ciężko będzie się gdzieś ukryś, bo zostaną za mną ślady butów na  śniegu. No i śnieg może obficie padać i być bardzo, bardzo głęboki, o ile już nie jest (utrudnienie w dobiegnięciu do rogu). No i paskudne ślady krwi. A, no i moje włosy.

   Kiedy orientuje się, że do startu zaledwie pięć sekund na szybko podejmuję decyzję o podbiegnięciu do rogu i zabraniu plecaka, których z resztą jest mnóstwo, na pewno chociaż dwa razy tyle co trybutów. Dobrze by było mieć też łuk (dużo ćwiczyłam) i nóż. Przyjmuję pozycje do startu i staram się wyglądać na odważną, pewną siebie i waleczną chociaż w środku mam prawdziwe pole bitwy, wybuchy i piski.

   Głośny dźwięk gongu podrywa wszystkich trybutów z miejsc i mnie także. Podczas biegu po czarny plecak wydaje mi się, że nie traktuję tego wszystkiego na poważnie. Do tego stopnia jestem wystraszona i zdezorientowana, że nie zdaje sobie sprawy, że mogę tu umrzeć. Prawdę mówiąc czuję się jak na lekcji wf-u podczas wyścigów. Wracam na ziemie kiedy coś z potworną siłą trafia mnie w lewe ramię. Jestem o krok od plecaka i staram się po niego sięgnąć, ale ktoś, kto trafił we mnie nożem (który wyjęłam i cisnęłam w czerwony od krwi śnieg) dalej celuje we mnie paroma innymi. Kątem oka widzę, że to trybut z dziesiątki. Robię unik przed kolejnym ostrzem i łapię plecak aby w razie potrzeby się nim zasłonić. Uciekam w stronę lasu i słyszę z oddali kilka pierwszych wystrzałów armatnich . Kiedy już prawie się uśmiecham ze szczęścia coś z jeszcze większą siłą trafia mnie w plecy i natychmiast gasi...

   Czy to koniec? Czy tak właśnie wygląda umieranie?...

AMBER


   Nigdy w życiu nie myślałam, że tak dobrze mi pójdzie z unikami i szybkim biegiem. Łapię kilka noży i celuję w grupę zawodowców. Tylko ja i oni (i kilka nieznajomych osób) zostaliśmy przy rogu. Reszta zwiała do lasu lub leży gdzieś obok tylko, że jako trupy. Osłaniam się plecakiem kiedy Gab z dwójki celuje we mnie swoim nożem- rzuca perfekcyjnie.

   Udaje mi się biec przez pole śniegu sięgającego mi do kostek i w miarę możliwości unikać obrażeń (dostałam tylko raz, nie wiem kto rzucił, ale rana w nodze nie jest zbyt głęboka i prawie wcale nie boli). W biegu zerkam, kto leży na ziemi. Widzę jakiegoś (przystojnego i martwego) chłopaka z łukiem. Zabieram zdobycz, biorę także kołczan który mu spadł i leży kilka kroków dalej i zaraz obok dostrzegam za kapturem pomarańczowe kosmyki włosów- Jo.

   Dobiegła bardzo daleko, była kilka ktoków przed lasem. Łzy kręcą mi się w oczach kiedy podchodzę bliżej. Korzystając z tego, że zawodowcy są zajęci przeglądaniem swoich zdobyczy i chyba nawet mnie nie widzą klękam przy koleżance. Odkładam swoje nowe zdobycze na bok i dotykam ją w ramię- błąd. Moja ręka jest teraz na palcach poplamiona jej krwią. Wzdrygam się i z oka leci mi pierwsza łza. Próbuję przekręcić Jo tak, aby nie leżała na boku na plecy- drugi błąd. Dostrzegam wbity nóż i wyjmuję go -nie wiem czy Jo żyje, ale mam dla niej dobre wieści- rana na plecach nie jest głęboka, natomiast ta na ramieniu wygląda trochę gorzej. przykładam jej do ran śnieg z ziemi i po przekręceniu jej na bok przykładam ucho do jej klatki piersiowej, do serca.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zaczyna się arena, proszę państwa. Przeprasam za taki krótki rozdział, ale chciałam zakończyć go w takim a nie innym momencie (myślę, że zrozumiałe ;D ) . No i jeszcze pojawił się szybko  przez moją chorobę i siedzenie w domu.
Dołączam zdjęcie Jo (znalezione na google przez moją przyjaciółkę) o którym mówiłam kiedyś. POZDRAWIAM i pamiętaj, CZYTASZ=KOMENTUJESZ!

5 komentarzy:

  1. O rany, o rany, o rany!!! Nie możesz teraz zabić głównej bohaterki, proszę, tylko nie ona! O.O A w ogóle jestem ciekawa, kto umrze-ona, czy Finnick?
    Pisałaś w pośpiechu, prawda? :D Zauważyłam kilka błędów, typu brak pierwszej litery w słowie, gdzieniegdzie były one zamienione i brakowało paru przecinków. (Czy ja się czepiam? o.O)
    Ale booski rozdział! Arena fajna, wyobrażałabym ją sobie jako całkiem ładny widoczek na las iglasty, w oddali wysokie góry, wszystko pokryte śniegiem... I krew na polanie :)
    No to teraz dopiero się zacznie dziać ciekawie, nie ma co! Arena wymagająca, Jo umrze, lub też nie, tego nie wiem, ale mam nadzieję, że Amber ją uratuje, bo główni bohaterowie nigdy nie giną na samym początku... ;)
    I śliczna ta Twoja Jo :3 Dokładnie tak sobie ją wyobrażałam, zanim dodałaś to zdjęcie ;)
    Czekam na nowy rozdział, mam nadzieję, że napiszesz go jak najszybciej :)
    Pozdrawiam i życzę weny ;)
    M.A.Y

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, nie tyle co pisałam w pośpiechu tyle co na telefonie ;)

      Usuń
    2. To jasne że Finnick przeżyje nie??? Przecież był na 75 Głodowych Igrzyskach!! A tak w ogóle w wikipedi Igrzysk nie ma żadnej Jodelle

      Usuń
    3. To jasne że Finnick przeżyje nie??? Przecież był na 75 Głodowych Igrzyskach!! A tak w ogóle w wikipedi Igrzysk nie ma żadnej Jodelle

      Usuń
    4. Bo to postać fikcyjna, wymyślona przezemnie ;>

      Usuń