Gdybym spała obudziłby mnie armatni wystrzał. Dlaczego nie może mówić o mojej śmierci?
To bardzo głupie jak bardzo uzależniamy się od niektórych osób. Ale Amber mnie uratowała. Opiekowała się mną a potem odeszła.
Zawsze kiedy ktoś z naszego dystryktu umierał tata mówił mi, że to bardzo dobrze. Że tam jest mu lepiej. Że gdyby wygrał ten koszmar ciągnął by się do końca jego życia. Dlatego nie chcę żyć tu dalej. Jedyną opcją aby wrócić do domu jest wygrać, ale żeby wygrać trzeba przyjąć kilka warunków: Musisz odbyć tournee zwycięzcy. Musisz być mentorem następnych ofiar igrzysk głodowych. Zawsze będziesz pamiętać widok zmarłych dzieciaków, które w pewnym sensie podzieliły twój los. Zawsze będziesz postrzegany jako morderca.
W tej chwili słyszę coś na podwórku. Coś się rusza. Moim odruchem jest sięgnięcie po łuk, który wystaje ze sterty rzeczy, które zebrałyśmy razem z Amber. Ale daję sobie spokój. Nie widzę potrzeby ratowania tego życia, które rozpada się na kawałki, rozlewa i rozsypuje się na zimnej skalnej podłodze naszej norki.
T o c o ś ląduje zaraz obok przysłoniętego białym puszystym śniegiem wejścia. To mała, szara paczka, a raczej pudełko które mówi mi wiele, ale nie dodaje nadziei. To mówi mi, że mimo swojej kretyńskiej postawy po śmierci kogoś, kogo znam najwyżej od tygodnia i mimo braku talentu do zabijania, czyli czego oczekują od nas Kapitolińczycy , udało mi się zdobyć sponsorów. To bardzo dobre wieści, ale nie potrafię się nimi nacieszyć.
Zastanawiam się, co to takiego i czego najbardziej mi potrzeba.
Jedzenia.
Moje zapasy powoli się kończą, a po wypadku Amber zostałam wegetarianką. Dziś muszę wyruszyć dalej, gdzieś indziej od tej dziury. A pierwszym krokiem do tego będzie ruszenie się po tą paczkę. Tak więc podnoszę się stopniowo do góry: głowa, plecy, tyłek, i dźwigam się na nogi. Jestem taka ciężka ciężka ciężka.
Od około 12 godzin leżałam w takiej samej pozycji. Nie wiem, jaki mamy dzień. Ile tu siedzę. Kto umarł. Kto żyje. Ile czasu mi zostało. Ile kroków mogę zrobić, zanim grawitacja przyciągnie mnie z powrotem do ziemi.
Kładę rękę na paczce, kiedy czuję drugą rękę. Na mojej. Podnosimy głowy w tym samym momencie i uderzamy się czołami. Upadam do tyłu i kiedy na niego patrzę, rozpoznaję w nim chłopaka z siódemki. To całkiem przystojny blondynek z niebieskimi, wielkimi oczami. Tak jak wszyscy, ma takie same ubranie jak ja i w sumie wygląda jak ja, tylko że z jasnymi włosami. On na mnie patrzy, ja patrzę na niego. Chyba nie ma broni, bo kiedy sięgam do norki i biorę łuk on tylko kopie mnie w brzuch. Wygląda na ciamajdę, który poszedł po rzekomo opuszczoną paczkę i nie wziął broni. 'Czemu jeszcze żyje?!' .Padam twarzą w śnieg, ale zanim kopie mnie znowu, przekręcam się na plecy i zabieram paczkę. Nie reaguje. Nic nie reaguje. Wstaję, a on łapie mnie za nogę i woła:
-Andrew! Andrew, mam ją, szybko! zaraz...
W tym momencie urywa, ale z własnej winy. Cóż, to nie moja wina, że złapał mnie za prawą nogę, która jest w moim przypadku silniejsza. Która mocniej kopie. Na przykład w krocze.
Uciekając przez zaśnieżony las, który z każdej strony wygląda tak samo uśmiecham się sama do siebie, ale po paru sekundach biegu orientuję się, w jak beznadziejnej sytuacji się właśnie znalazłam. Jedyne rzeczy, jakie ze sobą mam to łuk i paczka, w której może być wszystko, nawet coś kompletnie bezużytecznego. Ale mimo wszystko cieszę się, że wyrwałam temu typkowi pudełko. Jest moje.
Ale to nie wszystko. W biegu zostawiam za sobą ślady. Pewnie już za mną idą. Stąd nie ma ucieczki. Po jeszcze kilku minutach skręcam w prawo, aby zrobić fałszywy szlak i wspinam się na wysoką sosnę po lewej stronie. Drzewa rosną bardzo blisko siebie i kiedy przedzieram się przez niezliczone warstwy kłujących igieł, widzę czubki wszystkich sosen w promieniu kilometra. Widzę coś jeszcze. Górę.
Nie jest aż tak daleko. Mogłabym do niej dojść po koronach tych wszystkich, wysokich drzew. Spoglądam na cały swój ekwipunek- dwie rzeczy- i decyduję się na ruszenie się do przodu po konarach drzew. W górę.
Błędnie oceniłam swoje umiejętności i teraz, gdy cały materiał mojej kurtki jest podziurawiony i zaliczyłam 2 poślizgnięcia na -jak się okazuje- topniejącym śniegu, przez co spadłam, jestem przekonana, że byłoby mi lepiej iść śniegiem.
Za to dobrze myślałam, że 'słaby sojusz' zacznie mnie szukać. Nie wiem, ile ich zostało, ale szli moimi śladami. Mam wielkiego fuksa, że drzewa rosną tu tak gęsto. Na dodatek pokonując czubek po czubku widzę wszystko: róg obfitości, góry, a nawet rozpoznaję miejsce, w którym było nasze obozowisko.
Nie wiem, ile czasu tak chodzę, ale zrobiło się już stosunkowo ciemno i chłodno, co czuję przez większe lub mniejsze dziury w moich spodniach, kurtce, koszulce. Nie zdążyłam wziąć ze sobą czapki, a w norce nie miałam jej na głowie, aby lepiej słyszeć otoczenie. Czuję że odmarzają mi uszy, a co dopiero palce u rąk. Tak właściwie nie czuję już żadnych palców i ciężko mi nimi poruszać. Ale w niknącym świetle nadal je widzę.
Jeszcze większy zawód poczułam, kiedy około 3 godzin po wyruszeniu z obozowiska a)Wydawało mi się, że poruszyłam się jedynie o 10 metrów b)Zaczął sypać gęsty śnieg, przez który nic nie widziałam i było mi ciężko iść, i c)Nieopamiętanie zaczęłam zgrzytać zębami i się trząść z zimna.
Nie wiem, co było najgorsze.
Zostało mi zaledwie pół kilometra do góry, kiedy niebo rozbłysło i zobaczyłam twarz dziewczyny z ósemki. Tyle.
W końcu, gdy na niebie księżyc powoli znikał za horyzontem, dotarłam na sam szczyt góry. Od jej dołu do szczytu drogę pokonałam na piechotę, bo uznałam teren za bezpieczny. Ale za górą...
Nie wiedziałam tak właściwie, co za nią zobaczę. Na pewno nie spodziewałam się tego.
Las był tu podobny, ale bardziej 'odkryty'. Nie było tu ani grama śniegu, a nawet było tu w miarę ciepło. Zaczynam iść powoli do przodu i wdycham pachnące powietrze. Czuję moje palce. Rozmrażają się
bardzo
powoli
ale się rozmrażają. Idę przez ten piękny las. Nie ma tu kwiatów, ale jest tak piękny. Zastanawiam się, czy ktoś tu dotarł przede mną. Klękam przy trawie. Jest tu trawa. Przy naszej norce pod śniegiem był zwyczajnie lód lub zbity śnieg, który trochę przypominał mi beton. Ale tu jest
zielona, pachnąca, piękna trawa.
To takie niesamowite, takie niewiarygodne, że zaczynam podejrzewać, że mam zwidy i jest mi ciepło, bo odlatuję. Nie stąpam po trawie, tylko po chmurach. Nie jestem w lesie, tylko w niebie.
I wtedy go widzę.
On nie chce mnie zabić. Nie chce mi zrobić krzywdy. Nawet nie podniósł broni. Jego broń- trójząb. Nie jeden. Chyba sam zrobił jeden z nich. Siedzi nad stawem. Bez kurtki. Bez koszulki.
On łowi ryby.
Wtedy coś zrywa się do góry. Ja zrywam się do góry. Moje nogi. Moje ciało, wszystko leci do góry, a ja upadam, ale nie na trawę.
Jestem w siatce. W pułapce, którą zastawił Finnick. Ale nie przejmuję się tym. Leżę tam i czuję się jak w hamaku. Zamykam oczy.
A potem czuję, że on rozcina sieć i mnie wyjmuje. I czuję zapach jego skóry.
To taki piękny zapach.
I
mdleję
i chcę spać.
Zawsze.
---
Cześć! Nominacje do LBA zostały wczoraj wysłane w komentarzach. Jeszcze raz dziękuję dziewczynom, które mnie nominowały. Niby nic, a jednak coś.
Przy okazji, postanowiłam założyć nowego bloga w dzisiejszym ataku pomysłów. >>LINK<<
Błędnie oceniłam swoje umiejętności i teraz, gdy cały materiał mojej kurtki jest podziurawiony i zaliczyłam 2 poślizgnięcia na -jak się okazuje- topniejącym śniegu, przez co spadłam, jestem przekonana, że byłoby mi lepiej iść śniegiem.
Za to dobrze myślałam, że 'słaby sojusz' zacznie mnie szukać. Nie wiem, ile ich zostało, ale szli moimi śladami. Mam wielkiego fuksa, że drzewa rosną tu tak gęsto. Na dodatek pokonując czubek po czubku widzę wszystko: róg obfitości, góry, a nawet rozpoznaję miejsce, w którym było nasze obozowisko.
Nie wiem, ile czasu tak chodzę, ale zrobiło się już stosunkowo ciemno i chłodno, co czuję przez większe lub mniejsze dziury w moich spodniach, kurtce, koszulce. Nie zdążyłam wziąć ze sobą czapki, a w norce nie miałam jej na głowie, aby lepiej słyszeć otoczenie. Czuję że odmarzają mi uszy, a co dopiero palce u rąk. Tak właściwie nie czuję już żadnych palców i ciężko mi nimi poruszać. Ale w niknącym świetle nadal je widzę.
Jeszcze większy zawód poczułam, kiedy około 3 godzin po wyruszeniu z obozowiska a)Wydawało mi się, że poruszyłam się jedynie o 10 metrów b)Zaczął sypać gęsty śnieg, przez który nic nie widziałam i było mi ciężko iść, i c)Nieopamiętanie zaczęłam zgrzytać zębami i się trząść z zimna.
Nie wiem, co było najgorsze.
Zostało mi zaledwie pół kilometra do góry, kiedy niebo rozbłysło i zobaczyłam twarz dziewczyny z ósemki. Tyle.
W końcu, gdy na niebie księżyc powoli znikał za horyzontem, dotarłam na sam szczyt góry. Od jej dołu do szczytu drogę pokonałam na piechotę, bo uznałam teren za bezpieczny. Ale za górą...
Nie wiedziałam tak właściwie, co za nią zobaczę. Na pewno nie spodziewałam się tego.
Las był tu podobny, ale bardziej 'odkryty'. Nie było tu ani grama śniegu, a nawet było tu w miarę ciepło. Zaczynam iść powoli do przodu i wdycham pachnące powietrze. Czuję moje palce. Rozmrażają się
bardzo
powoli
ale się rozmrażają. Idę przez ten piękny las. Nie ma tu kwiatów, ale jest tak piękny. Zastanawiam się, czy ktoś tu dotarł przede mną. Klękam przy trawie. Jest tu trawa. Przy naszej norce pod śniegiem był zwyczajnie lód lub zbity śnieg, który trochę przypominał mi beton. Ale tu jest
zielona, pachnąca, piękna trawa.
To takie niesamowite, takie niewiarygodne, że zaczynam podejrzewać, że mam zwidy i jest mi ciepło, bo odlatuję. Nie stąpam po trawie, tylko po chmurach. Nie jestem w lesie, tylko w niebie.
I wtedy go widzę.
On nie chce mnie zabić. Nie chce mi zrobić krzywdy. Nawet nie podniósł broni. Jego broń- trójząb. Nie jeden. Chyba sam zrobił jeden z nich. Siedzi nad stawem. Bez kurtki. Bez koszulki.
On łowi ryby.
Wtedy coś zrywa się do góry. Ja zrywam się do góry. Moje nogi. Moje ciało, wszystko leci do góry, a ja upadam, ale nie na trawę.
Jestem w siatce. W pułapce, którą zastawił Finnick. Ale nie przejmuję się tym. Leżę tam i czuję się jak w hamaku. Zamykam oczy.
A potem czuję, że on rozcina sieć i mnie wyjmuje. I czuję zapach jego skóry.
To taki piękny zapach.
I
mdleję
i chcę spać.
Zawsze.
---
Cześć! Nominacje do LBA zostały wczoraj wysłane w komentarzach. Jeszcze raz dziękuję dziewczynom, które mnie nominowały. Niby nic, a jednak coś.
Przy okazji, postanowiłam założyć nowego bloga w dzisiejszym ataku pomysłów. >>LINK<<
Zajrzyj, skomentuj!
Dzięki!
Wow!
OdpowiedzUsuńŚwietnie opisałaś uczucia Jo, kiedy ludzie ze słabego sojuszu ją znaleźli. Muszę przyznać, że na początku myślałam, iż zaproponują jej dołączenie. Może to przez tego ciapowatowego chłopca. XD
Dalej jest mi smutno z powodu śmierci Amber... Polubiłam ją, no ale... Tak musiało być. Chociaż i tak jestem zła. XD
Ah... Finnick. Zastanawiam się, jak to zakończysz. W oryginale wygrywa i wgl, ale nie wiem, czy zabijesz główną bohaterkę... To zbyt... Hmm... Głupie? Żebyś poszła na łatwiznę, zupełnie jak w Igrzyskach, i wygrali by oboje...
Wymyśliłaś fantastyczną arenę! Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, zwłaszcza spotkania dystryktowego kolegi.
"A potem czuję, że on rozcina sieć i mnie wyjmuje. I czuję zapach jego skóry.
To taki piękny zapach.
I
mdleję
i chcę spać.
Zawsze." - Pokochałam ten fragment! Jesteś genialna! Rozwijasz się.
Życzę duuuużo weny!
Pozdrawiam.
~ Juns
hunger-games-73.blogspot.com
Świetny rozdział, nareszcie się pojawił, tak długo na niego czekałam :) Podoba mi się bardzo, a najlepsza była bójka z chłopakiem z Siódemki. Po za tym-końcówka-boska. Najlepsza!
OdpowiedzUsuńCo dalej? Pisz szybko kolejny rozdział, bo jestem strasznie ciekawa, co z Finnickiem!
Pozdrawiam i życzę weny,
Cleo
Przepraszam, że dopiero teraz :D
OdpowiedzUsuńKurczę końcówka to mnie rozwaliła, boska :D
Bójka z siódemką była interesująca.
Ogólnie bardzo fajny i ciekawy rozdział :*
Pozdrawiam i przepraszam PaKi, przepraszam nie umiem pisać długich i sensownych kom.
Nie wiem czy widzałaś, jakiś czas temu był u mnie nn :D
69-igrzyska-glodowe.blogspot.com
Piękny Rozdział strasznie mi się spodobał :)
OdpowiedzUsuń