Igrzyska Smierci - Dystrykt 4
wtorek, 9 lutego 2016
Czy ktoś naprawdę czytał mojego bloga?
Przy wykonywaniu codziennych czynności nagle przypomniałam sobie o istnieniu mojego bloga. Tego, w którego około pół roku temu wkładałam całe swoje serce. A potem przez pewne zdarzenia zostawiłam go, i nie wróciłam.
Od tamtego czasu nie napisałam niczego. I to mówię naprawdę, nie pisałam żadnych historii, opowiadań ani nic na żadnym blogu. Chociaż miałam (i nadal mam) w głowie miliard pomysłów na jakąś historię.
Kilka dni temu wzięłam się w garść, wzięłam zeszyt i zaczęłam pisać. Po prostu to, co mi przyszło do głowy. Zapisałam kilka, może kilkanaście stron. Było mi przy tym bardzo trudno, i właściwie dopiero pod koniec było mi lżej. Ciężko jest wrócić do pisania historii, opisów i dialogów po tak długim czasie. Nie potrafiłam ubrać w słowa tego, co miałam na myśli.
Cieszę się, że wtedy właśnie zaczęłam pisać. Prawdopodobnie gdyby nie to, nie pisałabym teraz tego... ostatniego wpisu.
Jeśli ktokolwiek to czyta, to zapewne nie jest ani trochę zdziwiony. W końcu nie było mnie tyle czasu.
Nie wiem, co jeszcze mogę dodać. Chciałam tylko się pożegnać, i powiedzieć że zazdroszczę ludziom, którzy dalej piszą swoje opowiadania, czy też wszelkiego rodzaju fanfiction czy co tam jeszcze, i mają swoją pasję. Tą, którą straciłam 8 miesięcy temu. Chciałabym do tego wrócić, bo bardzo tęsknię za blogiem, no i za każdym, kto czytał moje wypociny. Na pewno nie wrócę już do opowiadania, które pisałam na tym blogu, ale kto wie, może historia, którą napisałam (zaczęłam pisać) kilka dni temu na tyle mi się spodoba, że postanowię ją opublikować.
Mimo wszystko bardzo chcę podziękować wszystkim, którzy sprawiali mi radość swoimi komentarzami. Jeśli kiedykolwiek postanowię wrócić, to na pewno tu napiszę.
PS. Przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne i powtórzenia, nie mam już cierpliwości, aby to sprawdzać ;)
Pozdrawiam !
wtorek, 19 maja 2015
XIV - PRZEPAŚĆ
----------------------------------------------
sobota, 25 kwietnia 2015
Coś nowego, ale nie do końca.
Witam, oto kolejny post, który nie jest tym, czym chciałabym żeby był. Otóż z całej siły próbowałam dokończyć kolejny rozdział, ale po prostu nie. Już jakiś czas zastanawiam się też, czy wrzucić pierwszy rozdział opowiadania, które sama wymyśliłam, ale najzwyczajniej się boję. Z jednej strony wiem, że to jedyny sposób aby KTOKOLWIEK to przeczytał oprócz mnie, ale mam tak ogromne obawy... że coś jest nie tak. Że temu zadaniu także nie podołam. Zastanawiam się, czy dam radę przyjąć krytykę. Ale tak przeraźliwie chciałabym wreszcie komuś to pokazać. Na każdym kroku śledzą mnie myśli, że powinnam to zrobić, że tak długo nie zaglądałam na inne blogi. Więc składam ogromną prośbę: dajcie mi w komentarzach linki do nowych rozdziałów, blogów, do wszystkiego z czym mogłabym coś zrobić. Moje wakacje dobiegły końca i ostatnio uświadomiłam sobie, że żeby spełnić moje marzenia muszę się wreszcie ruszyć.
Przy okazji: jak na razie mogę zapytać, czy chcielibyście może kilka recenzji do moich ulubionych książek? Ostatnio sporo się nad tym zastanawiałam, a jako że ostatnio sporo czytam, mogłabym z przyjemnością zrobić takie coś.
Tak wiem, cały ten wpis jest kompletnie bez sensu, nie wiem co chciałam w nim przekazać. No.
wtorek, 31 marca 2015
Sprawy wyglądają tak:
Hej, to miał być taki krótki post informacyjny. Otóż w najbliższym czasie raczej nie pojawi się nowy post (i tak nikt się tym pewnie za bardzo nie przejmie...) z igrzysk. Powód? Bardzo prosty.
Po pierwsze, czy ktoś zna może sytuację kiedy ktoś wam coś kompletnie obrzydza? Miałam tak, w bardzo złym przypadku. Otóż... ja od zawsze myślę o igrzyskach śmierci jako o poważnej książce odpowiadającej o strasznej historii pewnej nastolatki, o strasznym państwie i tak dalej... i bardzo mnie wkurzyło, kiedy moje debilne koleżanki z klasy zaczęły się "bawić" w igrzyska. No nie wiem, może to bez sensu, że tak się tym przejmuję, ale naprawdę mają najgłupsze pomysły o jakich słyszałam... typu robienie spisu "trybutów" i mentorów, dzielenie na dystrykty i tak dalej. Głupio nawet mi o tym pisać.
Po drugie i mniej ważne, wiecie, teraz cała afera z egzaminami i tak dalej... mam już dosyć, chciałabym się... nie wiem, odprężyć, a tym czasem gdy patrzę na mojego bloga, stwierdzam, że wolałabym już się czegoś pouczyć.
Przepraszam.
Pisanie było moim największym marzeniem. Było blisko i oczywiście ktoś musiał to schrzanić...
Tak bardzo mi z tym źle....
Od niedawna zaczęłam pisać coś swojego, ale wiadomo jak to wychodzi. Wydaje mi się, że to najbardziej niezorganizowana praca na świecie. Nie wiem, jak ktoś chciałby przeczytać to możesz napisać w komentarzu...
I dziękuję jeśli dostałeś/aś do tego momentu. Dziękuję dziękuję dziękuję.
Postaram się coś napisać, jeśli kogokolwiek to obchodzi...
Zapraszam do komentowania.
Przepraszam, dziękuję...
Martyna
sobota, 28 lutego 2015
XIII - SPOTKANIE PO CZASIE
---
Budzę się wśród jakichś liści.
Nie, zaraz. To nie są liście.
To jest trawa. Och, jak dawno nie czułam pod sobą trawy.
Cały obraz jest tak rozmazany. Mam wrażenie, jakbym miała wadę wzroku, i to bardzo dużą. Ale mam zmysł dotyku: czuję się, jakbym leżała na chmurce i nie przejmuję się tym, co naprawdę robię na trawie. Może mam jakieś zaniki pamięci?
Pamiętam tylko lód. Zimno. Górę. A potem obraz się urywa. Wydaje mi się, że sama zrobiłam sobie te mini-obozowisko. Ale niczego nie będę pewna.
I słyszę dwie znajome rzeczy:
1 znajomy
1 znajomą piękną piosenkę.
Ale czuję ciepło na swej skórze,
Wszystkie gwiazdy sformowały się w szereg.
Wiatr wiał, ale teraz wiem, że
Jutro będzie łaskawsze
Gwałtownie podnoszę się do góry.
To jest piosenka z czwórki. Nikt nie śpiewa piosenek z cudzych dystryktów. Kto został? Kto został? Kto jeszcze został na arenie?!
Wstaję na nogi i się chwieję. Moje nogi są takie niestabilne, tak słabe jak mój wzrok. Widzę tylko rozmazane plamy, zielone, niebieskie i brązowe. Poruszam się na ślepo, i to dosłownie.
Wpadam na coś, co się porusza, a raczej przechyla się do przodu. Dobra, wpadam na kogoś kto łapie mnie za ramiona, ale nie ciągnie. Tylko przytrzymuje.
Oddycham coraz wolniej i odzyskuję wszystkie zmysły. Teraz widzę.
Finnick.
Boże, jak dawno nie widziałam Finnicka... Nie wiem ile czasu dokładnie minęło, ale wydaje mi się, że więcej niż rok. ale to nieprawda.
-Jo. Myślałem, że nie żyjesz.
I mnie ściska. A ja nie wiem, co powiedzieć.
-Miłe. -Odpalam bez sensu i też go ściskam.
-Gdzie byłaś?
Hm. Gdzie ja tak właściwie byłam?
-Nie wiem. -Patrzę na niebo. -Byłam z Amber, a kiedy... wiesz co, poszłam do przodu i się tu znalazłam.
Puszcza mnie i patrzy na mnie jakoś... dziwnie.
-Czy tu nie ma śniegu? -Pytam. -czy moje oczy zwariowały?
-Ciekawe, prawda? Trafiłem tu bez sensu krążąc po arenie. Zorganizowałem parę większych ataków, ale nie spodziewałem się, że gdzieś tu znajdę takie miejsce. Ta dziewczyna była naprawdę sprytna...
Tu zaczyna się ten Finnick, którego poznałam w pociągu i w ośrodku szkoleniowym. Ten Finnick, który ciągle nawija o swoich mini odkryciach i nieprawdopodobieństwach, które jednak były prawdziwe.
Mówi do mnie dalej o swoich atakach, a ja badam wzrokiem jego obozowisko.
Szczerze powiedziawszy jeśli chodzi o mnie, jest za bardzo na widoku. Obok małego jeziorka stoi brudnozielony, mały namiot obładowany czymś od środka. Z tyłu są szczątki ogniska, które na moje oko nie było rozpalane od kilku dni. Przy jeziorze na folii leżą dwie ryby, gotowe do usmażenia. Wyglądają świeżo i smakowicie.
Finnick kończy swoje opowiadanie i dostrzega jak tęsknymi oczami patrzę na ryby. Nawet nie zauważam kiedy znika na chwilę i przynosi mi upieczony (i spory) kawałek ryby i dwie bułki.
Kolejność powinna być taka:
1.-Skąd to masz?
2.Grzecznie kiwam głową
3. Biorę jedzenie, siadam i jem
A była taka
1.Wyrywam mu jedzenie jak dziki zwierzak
2.Jem. Jem. Jem.
Finnickowi najwyraźniej to nie przeszkodziło, usiadł sobie przy swoim namiocie i wziął mój łuk.
Mój łuk. Tak, to na sto procent on.
Ale jestem zbyt pochłonięta jedzeniem, aby się tym jakoś zainteresować.
Dopiero po
-Kto zmarł? Ile dni trwają igrzyska? Czy zabito zawodowców? Skąd masz te bułki? Pod rogiem były namioty?! Co wysłała ci Mags? Byłeś z kimś w sojuszu?
-Hej, hej, hej! -Przerywa mi. -Nie tyle pytań na raz!
Zwinęłam się w kulkę ze wstydu i ścisnęłam bułkę w ręce.
-Wszystko w swoim czasie, mała. -Obejmuje mnie ramieniem.
---
Dzisiaj dość krótko, ale wszystko już tłumacze.
Czemu tyle czasu nie pisałam?!
Po pierwsze, miałam ferie, na które wyjechałam za granicę, po drugie, po feriach miałam egzaminy próbne (Kto to wymyślił żeby dzień po zakończeniu ferii wzywać nas na 7.30 na egzaminy próbne?!)
i po trzecie i najistotniejsze, miałam ostatnio duże problemy zdrowotne.
Dodatkowo jakbyście widzieli gdzieś jakieś duże błędy, to serdecznie przepraszam. Ten rozdział był... Bardzo eksperymentalny :D Dlatego też jest taki krótki.
Otóż postanowiłam, że jestem na tyle mądra (okazało się, że jednak nie jestem) aby napisać ten rozdział najpierw po angielsku. Z racji tego, że długo mi zeszło na pisaniu tego po angielsku, kiedy nadeszła pora na tłumaczenie, nie pamiętałam już dokładnie, co było na początku. Więc żeby tego nie pisać po raz drugi, wrzuciłam to w (oczywiście) tłumacz google!
Brawo, Martyna.
W każdym razie wydaje mi się, że po dwukrotnym przeczytaniu całego tekstu poprawiłam wszystkie błędy, aczkolwiek mogę się mylić.
To chyba już wszystko, rozpisałam się trochę pod koniec :D
Zapraszam do wyrażenia swojej opinii poprzez komentarze, i pozdrawiam serdecznie!
środa, 28 stycznia 2015
XII- ŚNIEŻYCA PRZEMINĘŁA
Błędnie oceniłam swoje umiejętności i teraz, gdy cały materiał mojej kurtki jest podziurawiony i zaliczyłam 2 poślizgnięcia na -jak się okazuje- topniejącym śniegu, przez co spadłam, jestem przekonana, że byłoby mi lepiej iść śniegiem.
Za to dobrze myślałam, że 'słaby sojusz' zacznie mnie szukać. Nie wiem, ile ich zostało, ale szli moimi śladami. Mam wielkiego fuksa, że drzewa rosną tu tak gęsto. Na dodatek pokonując czubek po czubku widzę wszystko: róg obfitości, góry, a nawet rozpoznaję miejsce, w którym było nasze obozowisko.
Nie wiem, ile czasu tak chodzę, ale zrobiło się już stosunkowo ciemno i chłodno, co czuję przez większe lub mniejsze dziury w moich spodniach, kurtce, koszulce. Nie zdążyłam wziąć ze sobą czapki, a w norce nie miałam jej na głowie, aby lepiej słyszeć otoczenie. Czuję że odmarzają mi uszy, a co dopiero palce u rąk. Tak właściwie nie czuję już żadnych palców i ciężko mi nimi poruszać. Ale w niknącym świetle nadal je widzę.
Jeszcze większy zawód poczułam, kiedy około 3 godzin po wyruszeniu z obozowiska a)Wydawało mi się, że poruszyłam się jedynie o 10 metrów b)Zaczął sypać gęsty śnieg, przez który nic nie widziałam i było mi ciężko iść, i c)Nieopamiętanie zaczęłam zgrzytać zębami i się trząść z zimna.
Nie wiem, co było najgorsze.
Zostało mi zaledwie pół kilometra do góry, kiedy niebo rozbłysło i zobaczyłam twarz dziewczyny z ósemki. Tyle.
W końcu, gdy na niebie księżyc powoli znikał za horyzontem, dotarłam na sam szczyt góry. Od jej dołu do szczytu drogę pokonałam na piechotę, bo uznałam teren za bezpieczny. Ale za górą...
Nie wiedziałam tak właściwie, co za nią zobaczę. Na pewno nie spodziewałam się tego.
Las był tu podobny, ale bardziej 'odkryty'. Nie było tu ani grama śniegu, a nawet było tu w miarę ciepło. Zaczynam iść powoli do przodu i wdycham pachnące powietrze. Czuję moje palce. Rozmrażają się
bardzo
powoli
ale się rozmrażają. Idę przez ten piękny las. Nie ma tu kwiatów, ale jest tak piękny. Zastanawiam się, czy ktoś tu dotarł przede mną. Klękam przy trawie. Jest tu trawa. Przy naszej norce pod śniegiem był zwyczajnie lód lub zbity śnieg, który trochę przypominał mi beton. Ale tu jest
zielona, pachnąca, piękna trawa.
To takie niesamowite, takie niewiarygodne, że zaczynam podejrzewać, że mam zwidy i jest mi ciepło, bo odlatuję. Nie stąpam po trawie, tylko po chmurach. Nie jestem w lesie, tylko w niebie.
I wtedy go widzę.
On nie chce mnie zabić. Nie chce mi zrobić krzywdy. Nawet nie podniósł broni. Jego broń- trójząb. Nie jeden. Chyba sam zrobił jeden z nich. Siedzi nad stawem. Bez kurtki. Bez koszulki.
On łowi ryby.
Wtedy coś zrywa się do góry. Ja zrywam się do góry. Moje nogi. Moje ciało, wszystko leci do góry, a ja upadam, ale nie na trawę.
Jestem w siatce. W pułapce, którą zastawił Finnick. Ale nie przejmuję się tym. Leżę tam i czuję się jak w hamaku. Zamykam oczy.
A potem czuję, że on rozcina sieć i mnie wyjmuje. I czuję zapach jego skóry.
To taki piękny zapach.
I
mdleję
i chcę spać.
Zawsze.
---
Cześć! Nominacje do LBA zostały wczoraj wysłane w komentarzach. Jeszcze raz dziękuję dziewczynom, które mnie nominowały. Niby nic, a jednak coś.
Przy okazji, postanowiłam założyć nowego bloga w dzisiejszym ataku pomysłów. >>LINK<<